301.dyon.pl




Lotnicy

Biografie

Wspomnienia

Inne teksty








str. 1 | 2 | 3 | 4 | 5


Lot do Polski z 27 grudnia 1941 r. we wspomnieniach Z. Nowińskiego

W tydzień po ukończeniu kursu dostaliśmy czterosilniokowy bombowiec typu "Halifax", specjalnie przerobiony i wyposażony w dodatkowe zbiorniki. Pokochaliśmy tego olbrzymiego, potężnego "smoka" całym sercem, bo na nim to mieliśmy powrócić do Polski, pod polskie niebo! niosąc otuchę tym, którzy cierpią, że pamiętamy o nich, że wyciągnięte ich ręce, wołające o pomste do Boga, zrzucimy broń! Upłynęło jeszcze kilka dni długich jak wieki w oczekiwaniu na rozkaz z Londynu. W międzyczasie zmieniliśmy już w samym trakcie szkolenia kilka stacji, otrzymując wreszcie na stałe, jako bazę, lotnisko w Newmarket. Ale i tutaj wszystkie nasze nadzieje spełzły na niczem. Kazano nam czekać na pomyślne warunki atmosferyczne, tłumaczono się brakiem odpowiedniego personelu technicznego, któryby mógł przygotować maszynę do tak długiego lotu. I tutaj nie zagrzaliśmy miejsca zbyt długo. Przeniesiono nas na piąte już z rzędu lotnisko, tym razem wyposażone w asfaltowe pasy startowe.

Był mroźny, pochmurny dzień dwudziestego siódmego grudnia 1941 roku. Pamiętam jakby to było wczoraj - na szare, ogromne hangary spowite w mgle gęstej, spadały płaty lepkiego, mokrego śniegu, a od strony lotniska podobnego do śnieżnej, bezleśnej pustyni, szedł mroźny powiew wiatru. Dnia tego nie zapomnę nigdy! W taki dzień, posępny i chmurny przyszła depesza: "Przygotować się, lecicie do Polski!"
Nie, myśmy nie mogli tego pojąć z razu, to było coś ponad nasze siły, ponad naszą wyobraźnie. Start miał nastąpić o godzinie dziewiątej wieczór. Szczegóły dotyczące lotu, jak trasa, warunki pogody i instrukcje radiowe wydano obserwatorowi. a w kilka godzin potem wystartowalismy na lotnisko polowe, skąd po zabraniu oczekujących tam na nas spadochroniarzy miał nastąpić akt "powrotu do Kraju" - Start do Polski!

Mróz coraz bardziej dawał nam się we znaki. Ratowały sytuacje jedynie lasy, które otaczały lotnisko zamkniętym, granatowo-błękitnym pierścieniem. Już od godziny panowały ciemności tak wielkie, że trudno było odróżnić człowieka o kilka kroków przed sobą, ale i wkrótce wiatr, który bez opamiętania wiał od samego świtu przepędził powoli chmury, ukazując oczom wszystkich przecudnie roziskrzone niebo milionami złotych, mniejszych i większych gwiazd. Mechanizy krzątali się jeszcze pod skrzydłami samolotu, doglądając to tu, to tam, pieczołowicie przygotowując do lotu maszyne. W niespełna pietnaście minut przed startem dano rozkaz zapuszczania silników, które przetrzymane przez chwilę na pełnych obrotach, grały równo imitując do złudzenia nieustający grzmot piorunów, połączony jakby z głuchym odgłosem pustyni, zbudzonej porykiem lwów.

O godzinie 21.15 podano rozkaz: "Możecie startować!" i jednocześnie, jakby ktoś targnął nas z całej mocy za skrzydła - uczuliśmy przyjemne uczucie odrywania się od ziemi. Pod nami, gdzieś do tyłu uciekła z zawrotną wprost szybkością ziemia - byliśmy w powietrzu. Zatoczyliśmy jeszcze ponad hangarami, tuż nad miejscem startu ogromne półkole, biorąc kurs na północny wschód, ku Polsce. Halifax obciążony do maksimum, pruł z szybkością stu czterdziestu mil na godzinę powietrze swym metalowym, ogromnym cielskiem, przelatując tuż nad wioskami, zdaleka od większych miast pogrążonych w całkowitym "black-outcie"


cofnij
str. 1 | 2 | 3 | 4 | 5





Jedynka | Lotnicy | Biografie | Wspomnienia | Fotografie