301.dyon.pl




Lotnicy

Biografie

Wspomnienia

Inne teksty








str. 1 | 2 | 3 | 4 | 5


Lot do Polski z 27 grudnia 1941 r. we wspomnieniach Z. Nowińskiego

Wracaliśmy do Anglii. Za nami ginęło złociste wybrzeże Bałtyku z odcinającym się śmiało w głąb morza półwyspem - to Hel, jakgdyby wyszedł specjalnie na wzburzone wody, by nas pożegnać! Ostatnim skinieniem głowy pozdrowiliśmy raz jeszcze wybrzeże, by znowu za chwilę pogrążyć się każdy w swojej pracy. Julek do reszty wyczerpany lotem oddał ster w ręce Staszkowi, a obserwator trzęsąc się z zimna przeprowadzał wciąż jakieś poprawki dodając do kursu, lub odejmując po kilka stopni to w prawo, to w lewo na skutek wiatru, który nieprawdopodobnie zmieniał wciąż swoje kierunki. Na dobitek złego. wzmagała się straszna wichura, rzucając gwałtownie całym samolotem jak piłką. Szybkość zmalała ze sto pięćdziesięciu na sto czterdzieści mil na godzinę. Sytuacja, jeśli weźmiemy pod uwage niewielki zapas paliwa, stawała się bardzo poważna.

Mieliśmy dwie drogi wyjścia, lecieć dłuższą, bezpieczniejszą trasą, wodując na morzu 50 mil od brzegów Anglii, albo też skrócić sobie trasę przez niemcy i lecieć licząc się tylko z ewentualnym spotkaniem myśliwców lub ogniem artylerii przeciwlotniczej. Po krótkiej wymianie poglądów zdecydowaliśmy się definitywnie lecieć przez Niemcy. W międzyczasie wyszedłem z wieżyczki, by zdrzemnąć się troche i popić gorącej herbaty, którą nasz mechanik, potrafił utrzymać przy normalnej temperaturze z wrodzonym sobie talentem, wlewając do niej płyn, mocno przypominający zapachem swym whisky lub stary, silnie "zaawansowany" już, dobry rum francuski. W Wieżyczce mej czuwał kolega, który przez cały czas dotąd przebywał w kadłubie - mogłem więc spokojnie zdrzemnąć się i wyprostować skołowaciałe członki, których dosłownie nie czułem z zimna. Któżby zresztą przypuszczał, że wkrótce znajdziemy się ponad Brmenem, celem tak dobrze mi znanym z niedawnej przeszłości. Gwałtownym szarpnięciem za ramię zbudził mnie ze snu kolega, który puścił wieżyczke mówiąc, że obserwator chce abym zpowrotem leciał przy karabinach. Po chwili, pół senny siedziałem w wierzyczce przecierając szyby. Światło.

Pod nami jak słupy ogniste układały się w stożki niemieckie reflektory, to znowu rozpadały sie w wachlarz, zamiatając po niebie jakby chciały oczyścić z reszty chmur niebo, które włóczyły się to tu, to ówdzie po ostatniej nocy. "Nie strzelają jeszcze" pomyślałem - to dziwne, bo nie wyobrażałem sobie Bremen inaczej do tej pory jak piekło! które zabierało najlepsze załogi lotnictwa państw sprzymierzonych. Tymczasem, o dziwo, nie tylko, że artyleria milczy, jakby jej wcale nie było, ale i reflektory współpracują z nami, kierując nas na lotnisko, które widocznie wziąwszy nas za własny samolot, dawało znaki do lądowania. Przy sterach obok Staszka, zbudzony lotniczym instynktem wyczuwania niebezpieczeństwa stał Julek. "- Pikuj na morze". "- Okay" odpowiedział Stach duząc maszyne do dołu. Spojrzałem mimowoli na skrzydła czy nie odpadają z szybkości, ale samolot prowadzony sprawną ręką "starego tygrysa" pruł równo powietrze, przelatując w mgnieniu oka niewielką przestrzeń dzielącą nas jeszcze od morza.


cofnij
str. 1 | 2 | 3 | 4 | 5





Jedynka | Lotnicy | Biografie | Wspomnienia | Fotografie