301.dyon.pl




Lotnicy

Biografie

Wspomnienia

Inne teksty








str. 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6


Wspomnienia wojenne Tadeusza Rumana, pierwotnie opublikowane w "Biuletynie IPN" pod tytułem "Z pomocą walczącej Warszawie".

Droga do armii

Zabrali mnie od naczelnika. Idziemy taką spiralą, schodami metalowymi, ze dwa piętra pod ziemię. Otwiera się duża cela, tam były trzy osoby, sami Polacy, ja byłem czwarty. Paliło się światło, okien nie było. Koledzy mówią, że przeszli to samo. I tak przyprowadzali do nas Polaków do samego wieczora. Było tak ciasno, że staliśmy prawie na jednej nodze. Zamiast dać nam lepsze warunki na koniec, to dali nam najgorsze z możliwych. Potem wydano nam taki dokument, na marnym papierze z pieczątką NKWD. I z tymi papierami dojechaliśmy do Buzułuku koło Kujbyszewa. Tam były całe ministerstwa przeniesione z Moskwy do Kujbyszewa, bo Moskwa była otoczona.

W lesie koło Buzułuku zaczęła się organizować eskadra. Było chyba 12 namiotów. W namiocie było nas 12–16. Któregoś dnia wychodzę przed namiot, a tam wisi taki w łachmanach z kartką: „kapuś”. Bo byli tacy, którzy na przesłuchaniach mówili, co ten mówił w celi, co inny mówił. Gdy przychodził, widać było, że mu tam dali zjeść, więc zaraz można było poznać, że to kapuś. Takich często wołali. Ale oni przypłacili to życiem. Później, kiedy przyjechaliśmy do Anglii, mieliśmy spisać po nazwiskach, kto był kapusiem. Na przykład taki piłkarz z Cracovii był kapusiem. Widocznie go Moskale wykończyli, bo nie było go z nami.

Z Buzułuku nasz pierwszy transport pojechał na południe do Kermine, nad Morze Kaspijskie. I tam wybuchł tyfus. Kilka tysięcy Polaków zmarło. Pamiętam, jak kopali taką jamę, wrzucali dwadzieścia kilka zwłok, skóra i kości. Ksiądz mówił, że był wśród nich wojewoda lwowski. Zwłoki zasypywano wapnem i chowano następnych. Jeden mój kolega też miał tyfus, ale przeżył.

Raj

Z Kermine wyruszyliśmy do Persji rosyjskim statkiem. Wysiadamy ze statku i nagle Rosjanie znikli jak kamfora. Pojawili się Anglicy w zielonych mundurach. Prowadzą nas może z pół kilometra do kina. A w kinie – na podłodze materace. Dla nas to było jak najlepszy hotel. Dają bochenek chleba na dwóch, jakiś ser. Mieliśmy wagę, prosiliśmy, żeby równo podzielić, a Anglik mówi, że nie ma problemu, że jak chcemy, to dostaniemy dwa bochenki. Dla nich taki bochenek był na kilka dni, a ja potrafiłem zjeść cały na śniadanie i za pół godziny drugi. Oczywiście, później przestaliśmy tak jeść. Następnego dnia mogliśmy wreszcie wziąć prysznic. Angielski żołnierz stał przed łaźnią, kazał wszystko zdjąć, wszystko spalili. I trzeba się było nasmarować jakimś płynem dezynfekcyjnym (ile milionów wszy zabiłem u Sowietów, to chciałbym mieć tyle groszy dzisiaj). Dali nam nowe mundury angielskie, ale nie lotnicze, tylko z piechoty. Czuliśmy się jak w niebie.

Diabeł na filmie

W Pahlevi byliśmy tylko dwa dni i stamtąd już angielską ciężarówką – Pers, cywil, był szoferem – do Teheranu. Tam nas dali do niedokończonej fabryki, którą budowali Niemcy. Tam też spaliśmy na podłodze, ale na materacach. Dostaliśmy po 14 tumanów (tuman to perski pieniądz). Kupiliśmy owoce, poszliśmy do kina. I tam pokazali nam na filmie Stalina. I zaczęliśmy jabłkami rzucać, no bo nam Stalina pokazać, diabła takiego! Prosił nas dowódca, żeby nie zadrażniać, bo jest jeszcze tylu Polaków w Rosji... Ale to było odruchowe.

Później pojechaliśmy na południe, w najgorętsze chyba miejsce na świecie – Ahwaz w Persji. Mówili nam, żeby nie wychodzić bez czapki. Ja wychodziłem, dla mnie nie było za gorąco. Urodziłem się w Kołomyi na południu Polski, lubiłem ciepło. Po 10 dniach wyruszyliśmy do małego portu i z niego statkiem do Bombaju, do Indii. Byliśmy tam tydzień, potem przeszliśmy na wielki angielski statek pasażerski Awatea (który został później zatopiony) i popłynęliśmy nim do Kapsztadu w Afryce. Dopłynęliśmy tam w sobotę. Ten transport był już dobrze wyselekcjonowany – prawie 300 osób, wszyscy do lotnictwa.

Kapsztad to piękny port, jeden z najpiękniejszych, jakie widziałem w życiu. Mogliśmy trochę rozejrzeć się w mieście. W niedzielę mieliśmy wrócić na statek na godzinę drugą. Poszliśmy w kilka osób do kościoła. Jak zbliżała się umówiona godzina, to spacerowaliśmy już tylko koło statku. Potem zbiórka i punkt druga statek odpływa. 38 osób zostało. Obawialiśmy się, że czeka ich sąd polowy, a oni byli tam prawie 3 tygodnie, a potem przylecieli samolotem do Anglii. Z Kapsztadu płynęliśmy do Freetown w Afryce Środkowej, tam trzeba było węgiel uzupełnić na statek. To dziwne miejsce, podobno występują tam wszystkie choroby, jakie tylko są na świecie. Byliśmy tam dwa dni.

cofnij
str. 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6





Jedynka | Lotnicy | Biografie | Wspomnienia | Fotografie