301.dyon.pl




Lotnicy

Biografie

Wspomnienia

Inne teksty








str. 1 | 2 | 3 | 4 | 5


"Będzie to twój ostatni lot..."

Relacja pilota, W/O Leszka Owsianego, jaką spisał Tomasz Ogieniewski w 1989 roku.

Ale oto zaczyna się wyłaniać przed nami potężny masyw Tatr. Najwyższe szczyty piętrzą się nieco na zachód od linii naszego lotu. Wiem, że za nimi "taryfa ulgowa" skończy się. Niemieckie nocne myśliwce często penetrują obszar Nowy Targ - Nowy Sącz - Gorlice. Liczne niemieckie stacje radiolokacyjne tylko czekają na alianckie samoloty. Przejmuję stery i daję pełny gaz. Halifax żwawo nabiera wysokości. Przez intercomm pytam mechanika pokładowego jak stoimy z paliwem i co w ogóle słychać. Przesuwam się w fotelu nieco w prawo i zerkam do tyłu. Denisienko podnosi do góry prawy kciuk - już wiem, że wszystko w porządku. Merliny mego Halifaxa jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Przelatuję jakieś pięćset metrów nad szczytami i podobnie jak po przeleceniu Gór Dynarskich obniżam lot. Tym razem Kretowicz "ubiegł" mnie. Cofnął już dźwignię gazu i czujnym okiem obserwuje podświetlone wskazówki zegarów. Lubie tego skromnego chłopaka. Z pewnością będzie z niego dobry pilot. A my znów jesteśmy blisko matki-Ziemi - wysokość względna szybko się zmienia. Czasem jakiś wyższy pagórek porośnięty lasem aż "przyciąga" nas do siebie. Niekiedy trzeba podciągnąć maszynę trochę do góry - wszyscy jednak wiemy, że tylko niski lot może utrudnić namierzenie naszego samolotu przez niemieckie stacje radiolokacyjne. Na wszelki wypadek przypominam tylnemu strzelcowi - Lückowi, aby bacznie obserwował niebo. "Wszystko w porządku" - słyszę w intercomie głos Janka Lücka. Wiem, że jego "kocie" oczy zawsze wypatrzą podchodzący od tyłu myśliwiec i to zanim odda on w naszym kierunku pierwszą salwę. Pamiętam, jak kiedyś w czasie lotu nad Jugosławią zaatakowała nas od tyłu dwusilnikowa, niemiecka maszyna. Strzelec był wtedy faktycznym dowódcą naszego samolotu. Wydawał bardzo precyzyjne komendy: "zaraz będzie skręt w lewo", "już", "zaraz będzie unik w prawo", "teraz". Ogon Halifaxa zamiatał wtedy po niebie, aby tylko nie wystawić się pod lufy atakującego nas samolotu. Mocno spociłem się z wysiłku w czasie tej walki. Załoga przeżyła ten lot nie tylko psychicznie - po wylądowaniu trzeba było dokładnie czyścić wnętrze naszej maszyny. Wtedy dzięki Lückowi udało nam się ujść z życiem. Wiem, że ten dzielny chłopak i dziś mnie nie zawiedzie.

Minęły już cztery godziny od startu. Teren stopniowo podnosi się - zbliżamy się do Gór Świętokrzyskich. Czasem lecimy tak nisko, że spostrzegam człowieka stojącego w drzwiach na tle zapalonej w izbie lampy naftowej. Na jakiej mogłem być wysokości? 20-30 metrów nad ziemią, nie więcej. Nawigator Schöffer po raz kolejny podaje kurs. Jest on identyczny z kursem, na jakim znajduje się maszyna. Uśmiecham się sam do siebie. Niedaleko stąd, na lotnisku w Masłowie, stawiałem przed wojną pierwsze kroki w lataniu silnikowym. Czy szkoląc się na RWD-8 mogłem przypuszczać, że po 5 latach, będę siedział za sterem prawie 30-tonowego Halifaxa? Teren znów się obniża, a my tulimy się blisko matki-Ziemi, jakby była naszą jedyną powierniczką. Po ominięciu linii Opoczno - Radom dostrzegamy znajomy drogowskaz - świetlistą łunę pożarów nad Warszawą. Pokazuje ona nam kierunek dalszego lotu. Nawigator może chować mapy.

Nadlatujemy nad Warszawę z kierunku Jeziorny. Cała załoga na swoich stanowiskach. Dispatcher Bernhardt będzie kierował zrzutem. Mniej zajęci członkowie załogi będą mu w tym pomagać. Otworzyłem komory bombowe, opuściłem klapy. Od Wilanowa lecimy nad Wisłą, aby przy moście Poniatowskiego skręcić w lewo. Już! Konstrukcja mostu została pod nami. Błądzę wzrokiem przed sobą szukając placówki czekającej na nasz zrzut. Nagle spostrzegam długą, świetlistą serię pocisków z c.k.m.-u. Robię błyskawiczny unik. Niżej, niżej! - słyszę głos nawigatora. Wiem o tym dobrze, boję się jednak żeby nie zawadzić o jakiś budynek czy wieżę kościoła. Widzę płonący Prudentail, niedaleko plac Krasińskich. Zrzut... Uff... Muszę zrobić nawrót - nie wszystkie skrzynie zostały jeszcze zrzucone. Podchodzę teraz od strony Żoliborza. Nie zwracam już większej uwagi na serie z k.m.-ów. Muszę dokładnie podprowadzić samolot. Drugi zrzut... Teraz wiem, że spełniliśmy swoje zadanie. Wykonuję ostry skręt w prawo, kierując się na Ochotę. Zamykam komory bombowe. Chowam klapy. *

Niemieckie reflektory kroją niebo, jednak my jesteśmy tak nisko, że żaden z nich nawet nas nie "liznął". Pod nami glinianki szczęśliwickie, Włochy. Przelatuję niziutko nad torem kolejowym. Kilka metrów stąd mieszka siostra z mężem. Czy są w domu? wiem, że nikt nie odpowie mi na to pytanie. Nieco po lewej zostawiamy Raszyn, Janki. Pytam przez intercom, czy są ranni i jakie są uszkodzenia samolotu. Moje słowa przywracają normalną pracę w samolocie. Po chwili słyszę, że nikt nie jest ranny, a przestrzeliny z broni małokalibrowej nie wyrządziły nam krzywdy. Schöffer podaje kurs powrotny. Oddycham głęboko - czuć jeszcze w kabinie swąd spalenizny i dymu. Upiorna łuna zostaje za nami. Tylny strzelec mówi, że widział samolot spadający w płomieniach. Było gorąco i nawet bez tych słów wiem, że nie wszystkie maszyny wrócą do bazy. Czy zasobniki dostały się w ręce powstańców? O tym dowiemy się po powrocie do bazy. Lecimy teraz trochę wyżej - zaczynamy czuć zmęczenie, a przed nami jeszcze daleka droga. Częściej teraz zmieniamy się z Kretowiczem przy sterach. Samolot jest lżejszy, łatwiej reaguje na stery. Niech chłopak nabiera doświadczenia - myślę sobie. Dawno już minęła północ, lecimy na wysokości około 500 metrów. Niebo zaszło chmurami, jest ciemniej, tak że mało co widzimy. Nawigator podaje kolejne kursy, mechanik zapisuje w zeszycie potrzebne mu dane. W dole mijamy ciemną, lewo widoczną wstęgę Wisły. Teren stopniowo podnosi się. Przejmuje stery, dodaję gazu i przechodzę na wznoszenie. Wkrótce jesteśmy już na 700 metrach.

* - "Załogi meldowały, że dymy palącej się Warszawy uniemożliwiały rozpoznanie celów w mieście i że obrona opl niemiecka czynna i oświetla miasto flarami. Widziano również spadający samolot w rejonie Nowego Sącza, który po upadku eksplodował. Nie wróciły z operacji dwa polskie samoloty: Halifax JP-220 "C" W/O Owsianego (...) i Liberator EW-275 "R" F/L Pluty (...), które według rozkazu miały dokonać zrzutu na placówkę [?] 701 (przypuszczalnie położoną w Puszczy Kampinowskiej). W/O Owsiany w powojennej relacji twierdzi, że zrzutu 9 zasobników i 12 paczek dokonał w rejonie placu Napoleona, a P/O Bernhardt i P/O Łopuszański, że w Puszczy Kampinowskiej." - Kajetan Bieniecki "Lotnicze wsparcie Armii Krajowej".

cofnij
str. 1 | 2 | 3 | 4 | 5





Jedynka | Lotnicy | Biografie | Wspomnienia | Fotografie