|
|
|
str. 1 | 2 |
3
|
Z "cichociemnymi" do Polski
W lipcu 1941 roku Ryszard Zygmuntowicz po wykonaniu tury lotów operacyjnych zgłosił się na ochotnika do lotnictwa
specjalnego i został przydzielony do brytyjskiego 138 Dywizjonu Specjalnego Przeznaczenia, na którego odznace widniał
napis "For freedom" - "Za wolność".
- Chętnych było wielu, przydział dostawali tylko najlepsi z najlepszych - twierdzi Henryk Zygmuntowicz. 138 Dywizjon
stacjonował na lotnisku Newamrket, jego zadaniem była współpraca z ruchem oporu w krajach okupowanych. Polscy lotnicy
do grudnia 1941 roku przeszli cykl szkoleń i treningów na samolotach czterosilnikowych "Halifax". Służyły one między
innymi do zrzutów broni, amunicji, materiałów wybuchowych a także kurierów i "cichociemnych" - specjalistów wojskowych,
którzy mieli szkolić, pomagać i dowodzić żołnierzami podziemnych armii. Do lotów samoloty startowały pojedynczo nocą i miały do
pokonania, lecąc bez osłony, połowę Europy. Czyhały na nich nocne myśliwce Luftwaffe, reflektory z artylerią
przecilwotniczą oraz zła pogoda, oblodzenie i samotność. By dotrzeć bezbłędnie i o określonej porze do odległego punktu,
który oświetlało najczęściej kilka latarek lub ognisk i dokonać zrzutu, trzeba było się wykazać nie tylko ogromnymi
umiejętnościami, ale także wyjątkową odpornością psychiczną. Loty do Polski uchodziły za szczególnie niebezpieczne.
Odległość od bazy do miejsca zrzutu i z powrotem wynosiła od 2600 do 3200 kilometrów, gdy maksymalny zasięg Halifaxa
z dodatkowymi zbiornikami wynosił 3400 kilometrów. Rezerwy praktycznie nie było. W brytyjskm dywizjonie latały trzy
polskie załogi (na początku 1942 r. Przypis: PH). Ryszard Zygmuntowicz był pilotem załogi dowodzonej przez kapitana
Antoniego Voellnagela. Przez kilka miesięcy 1942 roku uczestniczyli w operacjach przerzucania do okupowanych krwjów
ludzi i sprzętu, do Polski transportowali
IV, V i VII ekipę cichociemnych. Zachowały się kreślone ręką Zygmuntowicza opisy tamtych dramatycznych lotów.
Pisał między innymi: "Gorączkowo wpatruję się w szarą przestrzeń, by rozróżnić rzeki, lasy, drogi i miejscowości
ojczystej ziemi. Widoczność wspaniała. Gdzieś pod nami jarzą się światła lotnisk i latają maszyny niemieckie.
Księżyc świeci jaskrawo. Mijamy Sieradz, Łódź i zbliżamy się do Częstochowy. W maszynie panuje uroczysta cisza.
Ja w skrytości pragnę, by maszyna "nawaliła", byśmy skakali by więcej
nie wracać - 3 lata rozłąki! Myśli moje biegną do ukochanej Matki, Ojca, braci i wszystkich rodaków w kraju. Krzyczę w duchu:
jestem nad Wami i niosę Wam dobre myśli oraz wiozę ludzi - bohaterów, co idą Wam pomagać. Cudowna noc, wszystko widać,
samochody na szosach i pociąg idący do Częstochowy. Antek poszedł "odprawić" i pożegnać się z towarzystwem. Wysokościomierz
nagle zaczyna działać i podaje przez mikrofon, że pojedziemy teraz na małej szybkości. Antek nie może odnaleźć umówionej
placówki i wracam jeszcze raz nad Częstochowę. Następnie dajemy znać silnikami i po chwili zapalają się światła placówki.
Załoga pomaga "wysiadać" pasażerom, po czym radosne sygnały z ziemi "Wszystko na punkcie". Bierzemy kurs na północ. Klapy nie
chcą się zamknąć... Hydraulika nawaliła. Podwozie wisi na blokach, całe nasze szczęście. Zaczyna się chmurzyć, robić się
ciemno wokoło i dziwny smutek w mej duszy. Ciężko jest mi ogromnie lecieć z powrotem w tę ciemność niewiadomą".
Tamten lot obfitował w wiele dramatycznych przeżyć, zakończył się awaryjnym lądowaniem na pierwszym z możliwych lotnisk
w Anglii. Lot w nocy z 30 na 31 marca 1942 roku przebiegał bez problemów, Ryszard Zygmuntowicz zapamiętał go jednak w
szczególny sposób, bo dzięki niemu znalazł się w pobliżu Skarżyska. "Przelecieliśmy nad Sulejowem i zatrzymaliśmy
się koło Końskich. Moje okolice. 30 kilometrów w bok, a byłbym nad domem, ale to niemożliwe za względu na benzynę" -
wspominał. Opis tego lotu znajduje się także we wspomnieniach cichociemnego Jana Jonkiela "Wróciłem najkrótszą drogą".
"Wchodzę do kabiny pilotów, gdzie Antek, stojąc za plecami kolegów, omawia teraz z nimi, teraz już spokojnie, ostatnie
otrzymane przed sartem meldunki meteorologiczne i zastanawia się głośno nad wyborem najlepszej drogi docelowej. Obaj
piloci serdecznie ściskają mi prawicę, a ja bez słowa staję obok Antka. nie chcę im przeszkadzać. Przed nami, po lewej
stronie siedzi "Budda", porucznik Krzysztof Dobromirski, po prawej zaś porucznik Ryszard Zygmuntowicz. Obaj wspaniali
piloci, z olbrzymim doświadczeniem, kawalerowie Virtuti Militari i kilkakrotnie Krzyża Walecznych".
Rodzina pilota tym razem wiedziała, że Ryszard przelatywał w pobliżu Skarżyska. Powiedział im o tym następnego dnia
żołnierz AK uczestniczący w operacji przyjmowania skoczków.
Henryk Zygmuntowicz: - Mówił, że Rysiek latał nad nami, oglądał nas i pozdrawiał. Wiadomość ta była dla nas ogromnym
przeżyciem.
|
|
|