|
|
|
str. 1 | 2 |
3
|
|
Zapomniany bohater
Kapitan Ryszard Zygmuntowicz był jednym z najlepszych polskich pilotów w czasie II wojny światowej, za bohaterstwo
i odwagę dostał Virtuti Militari i czterokrotnie Krzyż Walecznych. Zginął 60 lat temu (niniejszy tekst ukazał się w maju 2003 r. Przyp: PH)
niedaleko Monachium, dziś w jego rodzinnym Skarżysku Kamiennej pamięta o nim praktycznie tylko rodzina.
Dramatyczne loty
Dom państwa Zygmuntowiczów w Skarżysku,
w środku gablota z pamiątkami. Senior rodziny, Henryk
|
ma 83 lata. Narzeka
na zdrowie, ale nie może narzekać na pamięć. Ryszarda pamięta doskonale.
- Bardzo wysportowany i wysoki. Miał 190 centymetrów wzrostu. Grał w koszykówkę w reprezentacji liceum Witkowskiego
(obecnie II Liceum Ogólnokształcące im. A. Mickiewicza), do którego chodził. Tak naprawdę od młodości ciągnęło go
jednak do latania. Przez dwa lata w wakacje wyjeżdżał na kursy szybowcowe, a w ostatnim roku przed maturą był na
kursie samolotów w Łodzi.
Ich ojciec pracował na kolei, matka zajmowała się wychowaniem czterech synów. Ryszard
po skończeniu szkoły odbywał służbę wojskową w Kielcach. Po trzech miesiącach trafił do Szkoły Podchorążych Lotnictwa
w Dęblinie. Promocja przypadła na... 1 września 1939 roku. Dopiero co "upieczony" podporucznik słyżył w 3 eskadrze
SPL, dalszy jego szlak bojowy wiódł przez Rumunię, skąd dostał się drogą morską do Bejrutu a następnie do Marsylii.
Odbył szkolenie na francuskich samolotach, ale umiejętnościami mógł się wykazać dopiero w brytyjskim lotnictwie.
Okazja nadarzyła się już wkrótce. Jako pilot bombowego Welligtona odbył 31 lotów bojowych na tereny Niemiec i innych
krajów. W powietrzu spędził 186 godzin, jego samoloty zrzuciły 38 500 kilogramów bomb. 28 czerwca 1941 roku dowódca
301 Dywizjonu Bombowego podpułkownik Rudkowski w rozkazie dziennym informował o przyznaniu Ryszardowi Zygmuntowiczowi
krzyża Virtuti Militari a także udzieleniu mu pochwały.
Uzasadnienie brzmiało: "6 maja 1941 roku podczas
lotu do celu w odległości 100 mil od wybrzeża angielskiego, samolot, którego dowódcą był P/O Zygmuntowicz został
zaatakowany przez Messerchmidta 110. Pierwsza seria ognia nieprzyjaciela poważnie uszkodziła statecznik pionowy i
instalację hydrauliczną wieżyczek strzeleckich, unieruchamiając obie wieżyczki. Nieprzyjaciel ponownie zaatakował,
uszkadzając osłony silnika i kolektor spalinowy. Samolot stał się bardzo ciężki w prowadzeniu i prawie nie reagował
na stery kierunkowe, jednak z pomocą drugiego pilota i przedniego strzelca dowódca samolotu zdołał go doprowadzić do
bazy, gdzie wylądował bardzo umiejętnie przy linii świateł, bez użycia klap. (...) Rozwaga i umiejętności w opanowaniu
sytuacji wykazane przez P/O Zygmuntowicza w połączeniu ze zgraną współpracą załogi uratowały życie wartościowej załodze
oraz samolot".
Rodzina niewiele wiedziała o losach bohaterskiego pilota. Jedyną wiadomością był napisany przez
niego list, który dotarł z Francji przez Włochy. Znajdowały się w nim puste miejsca po wyciętych przez cenzurę zdaniach,
a także pozdrowienia i wyrazy troski o najbliższych. Gdyby mogli odpowiedzieć, odpowiedzieliby, że najstarszy z braci,
Zygmunt został już w 1940 roku zamordowany przez hitlerowców w lasku na Firleju, koło Radomia.
|
|
|